Informacje Ogólne
Zmarła Pani Irena Wójcik zasłużona dla gminy Ryglice.
Pogrzeb odbędzie się dziś o godz. 14.00 w kościele św. Katarzyny w Ryglicach. Śp. Irena Wójcik pracowała jako nauczyciel w gminie Ryglice, przez wiele lat redagowała także czasopismo w Paśmie Brzanki. Zmarła 25 listopada 2013 roku w wieku 80 lat.
Przypominamy ostatni wywiad którego udzieliła w tym roku.
(Tekst „W Paśmie Brzanki” nr 2/2013)
„Przez rewolucję w Hiszpanii zaczęła uczyć geografii”
Urodziła się w Paryżu, ale zapuściła korzenie w Ryglicach. Przez lata przekazywała swoją wiedzę z geografii uczniom w szkole. Jaka jest Irena Wójcik? O tym w rozmowie z Kamilem Wszołkiem.
Jest Pani rodowitą Rygliczanką?
Nie, ja jestem „Ptok”. Tak jak się to mówi w miejscowej tradycji - są „Ptoki” i „Krzoki”. Pierwsze to są te osoby, które przyleciały, a drugie, które już mają zapuszczone korzenie zapuściły korzenie...
...w takim razie jak Pani się czuje?
Czuję się jak „Krzok”, bo zapuściłam tu korzenie, i choć moi rodzice też nie pochodzili z Ryglic to także mocno związali się z tą ziemią.
To oni przekazali tą miłość do Małej Ojczyzny?
To było coś jak testament mojego ojca. Kiedyś powiedział mi: „Pamiętaj Iren – tam jest Twój dom i Twoja ojczyzna gdzie się pracuje”. I tak zawsze uczyłam i powtarzałam uczniom,żeby uczuć i być dobrym nauczycielem trzeba poznać to środowisko, trzeba wejść w tą wieś.
A teraz?
Teraz mam wrażenie, że ludzie nie doceniają tego gdzie mieszkają. Ale to chyba przychodzi z wiekiem. Na własnym przykładzie wiem. np. nigdy nie doceniałam naszego kościoła, tym bardziej znałam perypetie jego powstania. Proboszcz chciał, by kościół powstał na miejscu starego, właściciel dworu w miejscu bardziej widocznym. W końcu powstał w tym miejscu i z trochę skróconą nawą główną niż w projekcie. Ale raz przyjechała moja siostrzenica z mężem i poszliśmy razem do kościoła. On zachwycił się tą budowlą i wtedy otworzył mi oczy – człowiek do końca życia się uczy.
Rodzice nie pochodzili z Ryglic – jak się poznali?
Po I wojnie światowej było przeludnienie Galicji. Werbowali do pracy we Francji. Była to tak zwana emigracja zarobkowa. Ojciec pochodził z Szerzyn, a mama z okolic Borowej, ale poznali się i pobrali we Francji.
I także Pani urodziła się we Francji?
W Paryżu.
A jak się ma w Pani przypadku powiedzenie „czym skorupka za młodu nasiąknie...
Nie byłam wychowywana jak dziecko. Traktowano mnie jak dorosłego człowieka. Rozmowy o ważnych sprawach i także o polityce były w prowadzone w mojej obecności. Przypominam sobie rewolucję w Hiszpanii. Przypominam sobie wszystkie komentarze i wszystkie rozmowy rodziców. Ojciec był zakochany w wojsku i wszystko musiał analizować z mapą, a ja od najmłodszych lat byłam oswajana z mapą...
Przez rewolucję w Hiszpanii zaczęła Pani uczyć geografii?
Tak, można tak powiedzieć. Wtedy zrodziło się zamiłowanie do geografia i historii. Ojciec czasami traktował mnie jak syna, a nie jak córkę. Mama czasem go strofowała, ale on powtarzał, że muszę wiedzieć, że w Polsce, w Przemyślu, wisi mundur ojca i tam służył przy wojsku.
A kiedy padło słowo „wracamy”?
Tak – to pamiętam bardzo dobrze. Rodzice planowali powrót do Polski i tu też udało się kupić okazyjnie dom. Słowa ojca „Wracamy do Polski” padły w 1939 roku.
Nie obawiał się napiętej sytuacji politycznej i wybuchy kolejnej wojny? Przecież te nastroje były w społeczeństwie bardzo odczuwalne?
Bał się, mamusia płakała. Ale byliśmy w obcym kraju. Francuzi nie bardzo miłym okiem patrzyli na obcokrajowców. Ojciec powiedział: „Mamy porozumienie z Francją podpisane, wezmą mnie do wojska, zostaniesz sama wśród obcych. Nie wiadomo jak ta wojna będzie wyglądała, a jak będziesz w Polsce będziesz wśród swoich” pamiętam, że wszystko szybko się potoczyło i do Polski, i do Ryglic, przyjechaliśmy 14 kwietnia 1939 roku.
A później przyszedł 1 września...
Przez Ryglice uciekali nasi żołnierze spod Przyczyny, cofali się na linię Sanu. Ryznar Aleksander (ojciec) dostał kartę powołania do wojska i miał zgłosić się w Przemyślu. Ale jak? Dworzec w Tarnowie wysadzony. Ale ojciec powiedział, że do Przemyśla nie jest tak daleko. Poszli razem z sąsiadem. Pamiętam, że zrobili prowizoryczne plecaki, czyli worki z dwoma ziemniakami na rogach i od tego sznurki, żeby na plecy założyć. Ale nie doszedł do Przemyśla i wrócił do Ryglic. Niemcy zabrali go dopiero 15 stycznia 1945 roku gdy się cofali na Zachód.
A czas okupacji w Ryglicach?
Byliśmy świadkiem rozstrzelań, likwidacji żydów. Byłam świadkiem kiedy palili bożnice - była za Apteką z dojściem od ul. Tuchowskiej. Pamiętam jak wywożono żydów do Tuchowa. Potem z Tuchowa przewieźli ich do Bełżca.
Jakie temu towarzyszyły emocje? Lęk o własny los, współczucie...
Nie uwierzę, że nie jesteśmy antysemitami, ale tak jak są ludzie i ludziska tak są żydzi i żydzi. Oni trzymali się razem nieważne czy bogaty, czy biedny. W czasie okupacji było to wręcz namacalne. Ale, że wykorzystywali i oszukiwali to swoją drogą. Był też brak współczucia. Wywozili ich furmankami. Ludzie dobytki porozbierali.
Głód zaglądał w oczy...
Był głód wszędzie, nie tylko u biedoty. Przede wszystkim nie można było nawozić. O węglu się nie marzył. Dobrze, że były lasy i drewno. O zabiciu świni nie było mowy. Była bieda i trwała dość długo - nawet po wojnie. W Ryglicach były dwie piekarnie: katolicka i żydowska – chleb, nawet w tej katolickiej był jak błoto - nie dało się kulki zrobić i rzucić. Okupant dawał wódkę i kawałek materiału na przydział. Był okres kiedy nie można było dostać atramentu. Ja jako sześciolatek poszłam do szkoły, miałam przygotowanie z przedszkola z Francji. Atrament robiło się z czarnego bzu. W starych książkach żydowskich szukało się pustych kartek bo nie było zeszytów.
A druga data – data wyzwolenia Polski?
Pamiętam ,że w lipcu 1944 roku był entuzjazm niesamowity. Niemcy uciekają – furmanki jechały na zachód. Ludzie szukali, czy nie ma jakieś czerwonej farby do tkanin by zrobić biało-czerwone flagi. Czekaliśmy na to i nic... w 1945 roku i już nie było tej euforii.
A Pani spotkanie ze szkołą?
W 1955 roku zaczęłam uczyć w Joninach. Później w Ryglach. To było trochę marzenie mojej mamy. Ojciec chciał założyć sklep stąd moje wykształcenie - Technik administracyjno-gospodarczy. Mama mówiła o pedagogice. Żeby być dobrym nauczycielem trzeba wejść w środowisko. Zajęć pozalekcyjnych było dużo, były akademie, nauczyciele byli jedno i dzieci to widziały. A dziś? Dziennik szybko zamknąć i do autobusu – może to rozbiło szkołę?
Wiemy jakie wtedy były warunki pracy, zwłaszcza pracy w szkole. W PRL-u w szkołach panowały ścisłe i surowe zasady...
...należałam do partii, nie kryje tego. Kierownik co przyjechał z narady przywiózł deklaracje i odwoził pustą, aż do pewnego czasu. Pamiętam, że miałam drugą zmianę w szkole. Kierownik mnie spotkał i powiedział, „ja uczę dziś za Panią, a Pani jedzie do kancelarii”. Wzięli mnie 1961 roku. A co miałam zrobić? – wszyscy młodzi nauczyciele podpisali. Nie było perspektyw żadnych. Nie zapomnę tego dnia... wracałam do domu – jak ja mam to powiedzieć? Mama się politycznie nie angażowała, ale ojciec, mąż? Jako nauczyciele byliśmy prześladowani za chodzenie do kościoła. Byliśmy szykanowani. Koleżanka, która uczyła w Zalasowej 1.5 roku wytrzymała i zrezygnowała z zawodu. Po cały powicie szukała pracy.
A jaką Pani była nauczycielką? Słyszałem, że bardzo wymagającą żeby nie powiedzieć ostrą?
Musiałam. Z chłopcami miałam sporo pracy i czasem dostawali za uszy, bo się nie chcieli uczyć.
Wskaźnikiem do map też ktoś dostał?
O tak, jak ktoś mi podszedł do mapy z palcem to dostał „smary”. Nie palcem - od tego jest wskaźnik. Bo przecież nie zaczniemy co roku mapy kupować...
...po latach wspomnienie o wymagającym nauczycielu geografii u wielu osób pozostał. Ale to pozytywne wspomnienia.
Czy ja wiem czy byłam dobrym nauczycielem? Cieszę się jak ktoś po szkole przyszedł po jakieś wskazówki. Już nie uczę bardzo długo, ale czasami np. ministrant z opłatkami albo po kolędzie, jakieś dziecko powie mi: „Pani uczyła moją mamę”. Jeszcze coś zostało w środowisku.
A co dziś poleciłaby Pani młodym ludziom, którzy chcą pójść na studia pedagogiczne i rozpocząć pracę w szkole?
Cecha dobrego nauczyciela to być w rodzinie ucznia. Wiadomo każde dziecko jest inne – trzeba je poznać. Czasy też pewnie były inne. Dzieci żądały dużo serca, ale przychodziły z sercem na dłoni.
Jak się zaczęła współpraca z „Pasmem Brzanki”?
Był taki trend w latach dziewięćdziesiątych. Można powiedzieć ruch gazetkowo-informacyjny. I u nas także miała być gazetka „Panorama Ryglic”. Wielu osobom zaproponowano reakcję. I mnie między innymi. To miał być Informator Ryglicki – gazetka na jedną okoliczność. Ale pismo przetrwało. A sama nazwa... uważam, że nie powinna się tak nazywać, ale się przyjęło.
Dziękuję za rozmowę.